Czuwajcie – mówi Pismo. Niegłupia to rada – potwierdzam jako właściciel dwóch czarnych kotów, które spodobało się Panu wyciągnąć z czarnej reklamówki i poddać próbie przebywania w nudnym mieszkaniu z nudnym człowiekiem.
Nocami moje koty budzą się i mówią dość. Urządzają mi przykre awantury, że trzymam je jak w więzieniu. Biadolą, jejczą dopóty, dopóki ich rozpaczliwy lament nie poderwie mnie z łóżka.
Fred jest w takich momentach aktywniejszy od Gigi, nie tylko wokalnie. Czasem przykuca na moment w końcu przedpokoju, wybija się niczym sprężyna i skacze na zamknięte drzwi, jakby chciał je wyważyć ciosem podpatrzonym w filmach karate. Głuche dudnienie niesie się wówczas po bloku. Albo próbuje dostać klamki, naiwnie sądząc, że wystarczy ją pociągnąć w dół, aby wydostać się na zewnątrz. To efektowne cyrkowe sztuczki, ale odkręcenie rygla w locie póki co przekracza jego umiejętności. Tu trzeba człowieka.
Jestem – Pan chciał – jedynym człowiekiem w ich zasięgu. Zmyślnie omotałem przy drzwiach tasiemkę, dzięki czemu gdy otwieram je kotom w środku nocy, uchylają się tylko na szerokość ich brzuszków. Ginger i Fred wymykają się wówczas na klatkę schodową, a ja wracam do łóżka i wytężając wzrok w ciemnościach czekam, kiedy wrócą. To trwa. Musi trwać. Do obwąchania jest dziesięć wycieraczek. Przed mieszkaniami stoją buty, dziecięce rowerki, kwiatki w doniczkach, leżą ścierki do wycierania psich łap, a wszystko to wyposzczonym w nudzie kotom wydaje się bardzo ciekawe. Na klatce schodowej można też chodzić o poręczach albo płoszyć z kątów przymierające głodem pająki, trudno więc dziwić się Fredowi i Gi, że im do mnie nie spieszno.
Przedwczoraj przysnąłem. Nie wiedzieć kiedy zapadłem w sen, a kiedy jakieś półtorej godziny później otworzyłem oczy, w mieszkaniu dostrzegłem tylko jednego kota. Zwinięte na podłodze przy łóżku ciałko wziąłem w półmroku za Gigi, która zawsze wracała z nocnych eskapad przed bratem. Gdzie przepadł Fred? Ubrałem się i wdrapałem się po schodach pod sam sam strych, ale nigdzie go nie było. Potem zszedłem na dół do piwnicy, którą ktoś zostawił otwartą na oścież. „Fred! Fred!” - nawoływałem półgłosem, nie chcąc przedwcześnie wplątywać w poszukiwania sąsiadów. Odpowiadała mi cisza oraz stłumione pomiaukiwanie drugiego kota, zamkniętego w mieszkaniu. Wróciłem, aby go uspokoić, i wtedy zorientowałem się, że to Fred. Zachował się całkiem logicznie: miauczał i próbował biec mi na spotkanie, kiedy nawoływałem go z piwnicy po imieniu. Zniknęła zatem Ginger. Gdzie mogła pójść? Nigdzie, jeśli nikt nie wypuścił jej przypadkiem na dwór. Lub wszędzie, jeśli niepostrzeżnie wyszła z bloku. Zdecydowałem, że zanim zacznę przeszukiwać osiedle, powinienem uważniej rozejrzeć się po zakamarkach piwnicy. Raz jeszcze obszedłem ją całą z refrenem „Kici, kici, Gigi, Gigi” na ustach. Nic. Ani miauknięcia. Żadnego podejrzanego szelestu. Choćby cienia przemykającego po korytarzu. „Wczoraj było trzynastego” - myślałem fatalistycznie, zupełnie bez sensu, bo trzynastego minęło szczęśliwie, a kot mi przepadł czternastego grudnia.
Kiedy wróciwszy na pierwsze piętro otworzyłem drzwi nudnego mieszkania, wyskoczył zza nich Fredzio i popędził w dół po schodach. Zatrzymał się na półpiętrze. Spojrzał na mnie wymownie. Pomyślałem, że może nadałby się jako kot tropiący. Naprawdę wyglądało to tak, jakby chciał mnie zaprowadzić do swojej siostry, i pewnie ruszylibyśy jej tropem, gdyby zguba się nie znalazła. Z dołu podbiegła do brata, przestraszona, cała w kurzu i pajęczynach.
Comments