Spisywane na gorąco historie często mają ciąg dalszy. Historia o czarnym kocie, który nocami poluje w bloku w Zet, ma cąg dalszy. Okazało się, że zdążyłem opowiedzieć zaledwie jej początek.
Fred wyszedł, długo go nie było, i wrócił z suchym listkiem w pyszczku - to wiecie. Ale następnej nocy sytuacja się powtórzyła. Znowu obudził mnie i zażądał natychmiastowego udostępnienia mu klatki schodowej. Odważnie wmaszerował przez uchylone drzwi w ciemność, która po prawdzie natychmiast przestała być ciemnością, zadziałały bowiem czujniki ruchu uruchamiające oświetlenie. Pół godziny później wrócił. Z podniesionym ogonem. Przyniósł nie jeden uschnięty listek, ale całą gałązkę, suchą i dość smutną. I znowu na chwilę całą trójką przysiedliśmy na podłodze, by obejrzeć zdobycz. Koty macały ją łapką i delikatnie szturchały noskami, a gałązka szeleściła.
Pochwalony za udane polowanie Fred, w niedzielę nie czekał już aż zapadnie noc. Ledwie za oknem zaczęło się zmierzchać narobił rabanu, że koty głodne a w lodówce sam ocet, co, oczywiście, było dla mnie jako człowieka bardzo krzywdzące (mają karmę taką i siaką, tylko nie chcą jej jeść). Ok, mówę, niewdzięczniku, mamy niehandlową niedzielę, idź i skombinuj coś na kolację, jeśli jesteś taki cwaniak. Uchyliłem drzwi. Poszedł. Nie było go z dziesięć minut. Przyniósł kawałek pora.
- Może ktoś zgubił por niosąc zakupy - zgaduję.
Moja siostra uważa jednak, że to nie było takie proste. No i niedziela jest ten tego, niehandlowa. - Pewnie dobrał się do jakiegoś worka ze śmieciami - mówi przez telefon.
Przyglądam się Fredowi. Liże łapkę i udaje, że nie słucha.
Cwaniak.
コメント