W niezłe maliny się władowałem. Zabawa z pojeniem kotów z butelki do karmienia niemowląt to był głupi pomysł. Ginger się uzależniła. Już nie chce pić wody z miski ani z kranu, za to po kilka razy dziennie domaga się smoka. Efekt jest taki, że ślęczę nad wanną, próbując powstrzymać nerwy i naciskać smoczek w taki sposób, aby woda lądowała równym strumieniem na kocim języczku. Każde pojenie trwa od kilku do kilkanastu minut. Nasycona Gi chowa języczek, otwiera oczy, podnosi się z godnością i wyskakuje z wanny, co oznacza, że jak chcę, resztę z butelki mogę dopić sam.
Szczęście w nieszczęściu, że Fredowi nadal wystarczy lekko odkręcić kran, tzn. jedno w miocie było normalne. Mimo wszystko sytuacja z Ginger stała się na dłuższą metę nie do zniesienia. Tym bardziej, że pragnienie - równie nieobliczalne jak ona - potrafi dopaść kota w środku nocy.
Potrzeba jest matką wynalazków. Dla Gi wymyśliłem krowę. Gumową rękawicę zawieszam na kranie, obwiązując mocno sznurkiem u nasady. Potem odkręcam wodę. Rękawica napełnia się nią jak balon. Pęcznieje do rozmiarów średnej wielkości arbuza. Kiedy przypominające wymina palce zaczynają szorować po dnie wanny, krowa jest gotowa. Po zrobieniu igłą dziurki strumień tryska z niej prawie tak samo pięknie jak ze smoka.
Podczas prób z prototypem doszło do wypadku. Oba koty siedziały w wannie, z zainteresowaniem obserwując, jak krowa przybiera na objętości. Przebiłem igłą jedno z wymion, ale okazało się, że woda wycieka z niego w sposób zbyt mało spektakularny, by przyciągnąć uwagę Ginger. Uznałem, że otwór musi być wyżej. Pod ręką nie miałem już igły, jednak na szafce leżały nożyczki do paznokci. Myślałem, że się nadadzą. Manewrowałem nimi przy rękawicy, gdy guma pękła, w mgnieniu oka zalewając wodą całą wannę. Fred jakimś cudem zdołał uskoczyć przed falą, Gi -nie. Zobaczyłem scenę jak z kreskówek Looney Tunes: kompletnie przemoczony kot, w żałośnie oklapłym futerku, przebiera nogami ile sił i biegnie w miejscu. Spanikowana Ginger ślizgała się po zalanym wodą dnie, nie potrafiąc wdrapać się na brzeg wanny. Gdy wyciągnąłem ją z topieli, była przerażona. Wyrwała się zaraz i uciekła pod sofę. Tam schła i schła. Ja tym czasem zbierałem z wanny szczątki Krowy 1.0.
Aktualnie mam zainstalowaną na kranie Krowę 3.0. Gi korzysta z niej dość chętnie, choć stara się pić z rezerwą, z dystansu. Chyba wciąż woli smoka. Jaki jest, taki jest, ale nie pęka.
Comments