Moi sąsiedzi mają dwa psy – ja dwa koty. Tak się złożyło. Do spotkania moich kotów z ich psami face to face nie doszło. Ale czasem, kiedy udostępniam Fredowi i Ginger klatkę schodową, podchodzą pod drzwi tamtego mieszkania i wsłuchują się w chrobot pazurów po glazurze, świszczące psie oddechy. Na te odgłosy staje mi serce.
Fred nic sobie z tych strasznych dźwięków nie robi. Powoli, z godnością, schodzi z progu, siada na wycieraczce sąsiadów, wyciąga w górę tylną łapę i długo, skrupulatnie wylizuje ją, przymknąwszy oczy. Albo nonszalanckim gestem przewraca gumiaki, których oni używają do spacerów z psami, i nurkuje w jednym z nich, więc przez chwilę widzę tylko nie mieszczący się w cholewie tyłek mojego kota z rozkołysanym swawolnie ogonem.
Gigi też intryguje zapach ich butów. Równie chętnie wącha brudny ręcznik frotte służący do wycierania psich łap, rzucony obok gumiaków. Ale w odróżnieniu od brata, podchodzi pod tamten próg na miękkich łapach, czujnie, gotowa w każdej chwili rzucić się do ucieczki.
Stoję w uchylonych drzwiach i obserwuję, jak wahają się, co zrobić: pobiec w górę, w dół, czy zostać, trzymać trop, pokręcić się trochę w bezpiecznej odległości od nudnego mieszkania. Są różne, choć z tego samego miotu. W Ginger zwykle zwycięża lęk, u Freda częściej górę bierze ciekawość. Tym razem podejmuję decyzję za nich. „Chodźcie” - mówię i odsuwam się w progu. Wchodzą bez szemrania, przy okazji ocierając się bokami o moje łydki.
Comments