W nudnym mieszkaniu jest trochę ciekawiej, bo trwa sezon polowań. Ginger i Fred przesiadują wieczorami na parapecie. Obserwują, co wlatuje to środka. Drobnica - maleńkie bleskotki, ochotki, muszki i meszki – w ogóle ich nie interesuje. Co innego ćmy, które wabię dla nich elektrycznym światłem. Gdy wczoraj wleciała wielka czarna, Gigi aż popiskiwała z emocji. Ćma długo trzymała się na dystans. Nie ufała entuzjastycznemu powitaniu. Krążyła pod sufitem, a moja kotka nie spuszczając z niej wzroku przeskakiwała z mebla na mebel i nie mogła się doprosić upartego owada, by trochę obniżył lot. Życie niesprawiedliwie dzieli swe skarby, bo to Fred, zachowujący się znacznie powściągliwiej od siostry, kilkanaście minut później strącił ćmę ze ściany, przygniótł łapą, chwycił zębami i poniósł w kąt pokoju.
Osobliwe zamieszanie robią wpadające od strony podwórka chrabąszcze majowe. Dudnią basem jak bombowce z przestrzelonym skrzydłem. Ich ciężki, niezdarny lot nigdy nie trwa długo. Potem udają martwe. Zapadają się w siebie. Kulą odnóża i łepek z azteckim pióropuszem. Nagle zwyczajne, podobne do niewielkiego brązowego kamyka lub odłamka kory, pozwalają kotom przez chwilę turlać się po podłodze. Wynoszę je na balkon i ukrywam w donicy z miętą. Wzrusza mnie ich stoicki spokój, tak niepasujący do gorączkowej atmosfery sezonu polowań.
Tęskniłem za muchami – teraz mam ich w domu dość. Chude, wymizerowane całymi dniami zataczają kręgi wokół żyrandoli lub przesiadują po kątach, bezgłośne, jakby nieobecne. Wszystkim już spowszedniały. Fred i Gigi wydają się nie zwracać na nie uwagi. Ale to musi być pozór, bo gdzie się nie ruszę trafiam na pogruchotane zębami musze ciałka, oderwane skrzydełka, zdekapitowane korpusy.
Podczas wyjść na klatkę schodową Fred rozgląda się za złotookami i komarnicami, przesiadującymi zwykle na półpiętrze. To łatwy łup. Nie mam pojęcia, skąd ich tu aż tyle. Być może chodzi o pewną kombinację temperatury i wilgotności, specyficzny mikroklimat nieosiągalny w pozostałej części bloku. Wypatrzywszy interesującego owada, Fred wybija się i skacze na ścianę, próbując strącić go łapką. Często to wystarczy, by ofiara spadła na posadzkę, gdzie szanse kota znacznie wzrastają. Upolowawszy komarnicę, Fredzio unosi niespokojny wcześniej ogon. Pozwala się wziąć na ręce i jak dziecko zanieść do mieszkania.
Gdy nie mają pod łapą owadów, moje czułe drapieżniki gryzą mnie po palcach. Łapałyby za anielskie skrzydła, gdybym je miał.
Comments