Od kilku dni chodzi mi po mieszkaniu mucha. Podkreślam: chodzi. Koty traktują ją jak domownika. No mucha – mówią ich spojrzenia. - Co się dziwisz...
Mucha też jakby przestała się kotami przejmować. Potrafią sobie razem przysiąść przy miseczkach z karmą i się zadumać. Ona od czasu do czasu zaszeleści skrzydłami, one ziewną, a potem rozchodzą się każde w swoją stronę.
Jest duża jak na muchę, z zielono połyskującym odwłokiem i resztą nie odbiegającą szczególnie od reszty, którą mają inne muchy. Tyle że nie lata. Poza tym defektem jest równie sympatyczna oraz towarzyska. Kiedy podczas przechadzki przez 64-metrowe mieszkanie natknęła się w ubikacji na ludzką nogę, to zaintrygowana weszła pod nogawką i wspięła się niemal pod samo kolano. Tak zorientowałem się, że mamy w domu jeszcze jednego nielota.
Kiedy pokazuję kotom muchę, wlepiają we mnie puste źrenice, jakby nie wiedziały, o co mi chodzi. Na inne, mające więcej ikry, polują normalnie. Czasem omal szyby nie wybiją. Ta ich nie pociąga.
Nastrój muchy wydaje mi się ciut dekadencki. Najprawdopodobniej pod wpływem Freda i Ginger straciła sens życia. Porzucone przez koty w każdym kącie szczątki owadów na pewno nie działają terapeutycznie. Chociaż może. Mors est quies viatoris, finis est omnis laboris.
Comments