Wchodzi w nas wariactwo, odmienia oczy, płaszczy uszy, wygina dziwacznie ogony, rozczapierza łapki. Taka rozczapierzona łapka nie nada się kotu na wiele. Można nią tylko łapać powietrze podczas głaskania albo - tak jak teraz Gigi – zamoczywszy w misce, radośnie rozchlapywać wodę po przedpokoju. Między jednym a drugim rozbryzgiem Ginger unosi łapkę do pyszczka i skrupulatnie wylizuje mokre kłaczki. Trochę przy tej zabawie podskakuje, jakby tańczyła; jakby wariactwo nuciło jej „Ring of Fire” Casha albo inne country.
Fred dla odmiany jest poważny. Skrupulatnie wylizuje galaretkę spomiędzy kawałków jakiejś bliżej nieznanej oceanicznej ryby. Nie patrzy na siostrę. "Yellow river, yellow river..."
A ona nabiera ochoty, by biegać i skakać po poduszkach i meblach, kręcić się w kółko, łapać swój ogon, łapać swój cień i słońce wpadające przez otwarte na oścież balkonowe drzwi (cały czas serdecznie zapraszamy muchy i komary). Końcówki czarnej sierści Ginger świecą się w ruchu jak wiązka światłowodów. Pobawmy się w „Łapaj koczika” - mówi jej wzrok, więc rozczapierzam palce i wypuszczam na nią koczikowego potwora.
Comments