Pomidory od Marysi rosną na balkonie od dwóch tygodni i wyglądają bardzo dobrze. Są już duże. Wypuściły kwiaty i wabią owady. Liczę, że znajdą się pszczoły lub trzmiele wystarczająco odważne, by je zapylić pomimo dwóch czarnych kotów wygrzewających się groźnie na balustradzie.
Wysiana w marcu z nasion bazylia nie przetrwała, bo z wiosną Ginger i Fred niespodziewanie objawiły zainteresowanie ogrodnictwem. Odkąd roślinki pojawiły się w doniczce, po kilka razy dziennie zaglądały, czy czegoś im nie brakuje. Były jak starsze rodzeństwo w domu, w którym pojawiło się nowe dziecko. Nie ograniczyły się do asystowania przy podlewaniu. Z zaangażowaniem plewiły wyimaginowane chwasty, spulchniały ziemię, uklepywały łapkami przypadkowo wygrzebane siewki. W wyniku ich intensywnych zabiegów pielęgnacyjnych zamiast świeżej bazylii mam w doniczce idealnie przygotowane podłoże pod nowy zasiew. W młodzieżowym języku jest jest słowo, które idealnie nadaje się na komentarz do mojego przeświaczenia, że można mieć jednocześnie koty i rosnącą w doniczce bazylię. Zaorane.


Comments