Jest ciemno. Jeszcze nie wiem, która godzina: szósta, może piąta. Na ogół to Ginger mnie budzi, wskakuje na łóżko trąca mój policzek swoim nosem albo ociera się o dłoń wystającą spod kołdry i robi cichutkie „mrau”. Dziś jednak pierwszy obudził się Fred, a on ma gdzieś podobne subtelności. Słyszę, że stoi pod drzwiami wyjściowymi i jazgotliwym mauczeniem stanowczo domaga się wypuszczenia do pelargonii z półpiętra albo w ogóle na wolność. Nie poruszam się. W głowie mam internetowe porady behawiorystów: nie wzmacniać kocich histerii, nie przemawiać, nie brać na ręce, nie głaskać, nie przytulać, nie reagować, wyczekać, wytrzymać. Fred potrafi być jednak bardzo wytrwały i konsekwentny. Po kwadransie głos mu się obniża, słychać w nim bardziej agresywne nuty, coś jakby psie powarkiwanie. Spokojnie, to tylko kot. W dwudziestej minucie harmider w przedpokoju świadczy, że Fred już nie stoi – prawdopodobnie skacze, próbując dosięgnąć klamki. Wysyła mi sygnał: „Okej, leż kupo sadła, poradzę sobie bez ciebie”. Przychodzi mi do głowy, że taki skoczny i zdeterminowany kot z klamką faktycznie mógłby sobie poradzić. Ale jest jeszcze zasuwa. Może więc niepotrzebnie zasuwam ją na noc.
top of page
Post: Blog2_Post
bottom of page
Comments