Wyhodowałem stresa, bo kilka dni temu przyszło mi do głowy, że na oficjalną premierę bloga o głupich zabawach przydałby się jakiś spektakularny wpis. Tymczasem u mnie w mieszkaniu tradycyjnie wieje nudą. Nie dzieje się nic. Zastałe powietrze pleśnieje w zagłębieniach tapicerowanych mebli. Tężeje kurz. Koty, zdegustowane brakiem atrakcji, albo śpią, albo snują się po pokojach i miauczą, stanowczo domagając się wypuszczenia na zewnątrz.
Jednocześnie świat na zewnątrz objawił nowe niebezpieczeństwa. Wypuszczony na klatkę schodową Fred nie zadowala się już dreptaniem po schodach, obwąchiwaniem wycieraczek sąsiadów lub lizaniem listków pelargonii z półpiętra. Zaczął wdrapywać się na poręcze i wędrować po nich w górę i w dół jak linoskoczek. Gdy łapa mu się omsknie, zawisa na prętach i walczymy – on z grawitacją, ja z atakiem serca.
W takim momencie postanowiłem, że zbuduję mu równoważnię. Zapaliłem się do tego pomysłu, bo Fred musi ćwiczyć i rozwijać swe pasje. Pomyślałem też o blogu i że to się świetnie składa; że skoro jest nuda, samo z siebie nic się nie chce wydarzyć, to wykreuję coś, co będę mógł później opisać.
Trzymam na balkonie kilka sosnowych listewek. Są krótkie jak na równoważnię. W odróżnieniu od mojego brata – specjalisty od remontów - nie mam gwoździ ani wkrętów, ani wkrętarki, aby je ze sobą połączyć. Znalazłem jednak w szufladzie solidną taśmę klejącą i przystąpiłem do pracy. Ginger i Fred asystowały przy
robocie: wąchały drewno, drapały pazurkami i gryzły taśmę. Były ciekawskie i natrętne jak muchy. Później, kiedy zainstalowałem gotową równoważnię na książkach w salonie, koty zupełnie straciły dla niej zainteresowanie. Na próżno zachęcałem je do zabawy w cyrk. „Ale o co chodzi?” - pytały wielkie oczy Ginger, kiedy stawiałem ją na listewkach. Zeskakiwała zaraz i chowała się pod kanapą. Fred nie zrobił pół kroku po równoważni. Walczył o zwolnienie z treningu, więc przybyło mi zadrapań na dłoniach.
Niezły cyrk! Szwagier udziela teleporady w swoim stylu: - Słuchaj: jak chcę, by Flora zjadła karmę, która jej nie smakuje, to wsadzam głowę do miski z psim żarciem i jem. Zawsze skutkuje. Ty też musisz dać im przykład, niech się uczą od mistrza.
Marta Grzegorek, dziękuję za kolejny piękny rysunek.
Dziękuję też mojej rodzinie i spontanicznemu fanklubowi głupich zabaw, bez którego ten blog nigdy by nie powstał. To Magda, Gosia, Ola, Sabina, Iwona Anita, Barbara, Kasia, Martyna, Romualda, Asia, tajemniczy The Miaumiaus, KKKM, Kocimiętka plus reszta i kilka osób, o których nie wiem nic poza tym, że wzięły udział w publicznej zrzutce na ten cel. Obiecuję, że jeśli kiedyś wyjdzie z tego książka, będę o Was pamiętał. Dziękuję.
Comments