top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraPiotr Kanikowski

12. Koty biorą szproty w obroty (no, niezupełnie)

Poniosło mnie w sklepie zoologicznym. Wstąpiłem do niego spontanicznie w drodze do domu, bo przyszło mi do głowy, że koty się ucieszą, jeśli kupię im jakiś drobiazg.

- Czym mogę służyć? - zagadnęła mnie od razu młoda ekspedientka, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo sformułowanie „jakiś drobiazg dla kota” wydało mi się nie tylko mało precyzyjne, ale przede wszystkim głupie. Bąknąłem coś, co mogło znaczyć „Chwileczkę” albo „Na razie dziękuję”, i zapadłem w stupor nad ladą zastawioną przekąskami: wędzonymi kośćmi, pozwijanymi fikuśnie skrawkami suchego mięsa, rozdartymi na strzępy ścięgnami, pasztecikami z farszem niewiadomego pochodzenia i ciasteczkami z odciskiem psiej łapy. Ciasteczka uznałem za zbyt infantylne na tę okazję (wspaniałomyślny gospodarz wraca do mieszkania, gdzie dwa teoretycznie łowne zwierzęta nie mają co robić). Pomyślałem, że kupię kotom suszone szprotki, bo wyglądały w miarę wesoło jak na swoje położenie - po dwie lub trzy sztuki na pysk, nie więcej. Ale mnie poniosło, gdy usłyszałem, że są na wagę. Prosząc o 15 deko, nie zdawałem sobie sprawy, jak niewiele waży ryba pozbawiona wody. Koniec końców wróciłem do mieszkania z pękatą torebką szprotek. Koty od razu ją wywąchały, co nie stanowiło wyczynu, bo nawet mój mało sprawny nos nie miał wątpliwości, skąd tak zajeżdża rybą.

Nastąpiła prezentacja. Z celebrą wyciągnąłem z torebki dla Ginger oraz Freda po jednej wesołej szprotce i położyłem na podłodze. Koty przyjrzały się rybom, niepewnie pomacały je łapkami, obwąchały i zerknęły na mnie, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Czyli instynkt nie zadziałał. Uniosłem jednego szprota i w klasycznej pantomimie, praktykowanej chyba przez wszystkich rodziców niejadków na świecie, pokazałem, jak mała wesoła rybka przeskakując grzbiety fal płynie prosto do pyszczka Gigi. Mój aktorski popis odniósł taki skutek, że koty zaczęły się rybkami bawić. Przesuwały je po podłodze i podrzucały, wciąż jednak dalekie od zamiaru potraktowania szprotek jako przekąski. Niekoniecznie mi o to chodziło, uznałem jednak, że trzeba dać im czas na oswojenie się z nowym menu.

Jednego szprota znalazłem dwa dni później wciśniętego za poduszkę fotela. Drugi, też niedraśnięty zębami, leżał w łazience. Kilkadziesiąt pozostałych kisiło się przez półtora tygodnia we wciśniętej w kąt lodówki torebce ze sklepu zoologicznego nim zawiozłem je do Olszanicy i wsypałem psu do miski. Set zjadł je w pięć sekund. Oto co znaczy prawidłowo wykształcony instynkt.


8 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


Post: Blog2_Post
bottom of page